Czy warto inwestować w namiot dachowy, czy lepiej spać we własnym aucie? To pytanie zadaje sobie wielu miłośników overlandingu – w tym również my. W pierwszym odcinku naszego podcastu „Zarażeni podróżą” postanowiliśmy zmierzyć się z tym dylematem. Opowiemy o naszych doświadczeniach, rozterkach i wnioskach z podróży, podczas których testowaliśmy spanie na dachu samochodu oraz w środku auta. Będzie szczerze, trochę humorystycznie i bardzo subiektywnie. Zapraszamy do lektury!
Marzenie o namiocie dachowym vs. twarde realia
Przyznamy – namiot dachowy od zawsze działał na naszą wyobraźnię. Wizja biwaku wysoko nad ziemią, z widokiem na gwiazdy i poczuciem przygody rodem z safari, jest naprawdę kusząca. Widzieliśmy niezliczone zdjęcia camperów z „domkiem na dachu” i myśleliśmy: „Też tak chcemy!”. Namiot dachowy kojarzy się z wolnością i niezależnością: rozkładasz go gdziekolwiek, wspinasz się po drabince i masz swój mały apartament pod chmurką. Brzmi świetnie, prawda?
No właśnie – teoria teorią, ale rzeczywistość bywa mniej kolorowa. 🏕️ Rozłożenie namiotu dachowego wcale nie jest tak błyskawiczne, jak pokazują reklamy. Zwłaszcza po długim dniu jazdy wizja wspinania się na dach i mocowania tropiku przy silnym wietrze nie zawsze wygląda jak romantyczna scena z filmu. Do tego dochodzi waga i koszt takiego namiotu. Porządny namiot w twardej obudowie potrafi kosztować małą fortunę – nawet kilkanaście tysięcy złotych – a tańsze modele w miękkim pokrowcu wciąż stanowią spory wydatek. Montaż konstrukcji na dachu to też dodatkowe kilogramy i opór powietrza, które nasze auto musi dźwigać (i spalać więcej paliwa 🚙💨).
Mieliśmy okazję przyjrzeć się kilku namiotom dachowym u znajomych podróżników. Zachwyciła nas wygoda spania na płaskiej, miękkiej macie z dala od nierówności terenu. Poranek w takim namiocie, z widokiem z wysokości na okolicę, naprawdę robi wrażenie. Jednak usłyszeliśmy też mniej entuzjastyczne opinie: że w upały namiot na dachu zamienia się w saunę, a podczas burzy „tańczy” na wietrze niczym żagiel. Kiedyś, przy ognisku, znajomy opowiadał nam jak zerwał się w nocy, bo myślał, że odfrunie razem z całym autem, gdy nagle przyszła wichura. Inny kolega żartował, że wyjście za potrzebą z namiotu dachowego o 3 nad ranem to ekstremalna przygoda sama w sobie – trzeba zejść po drabinie w ciemnościach, półprzytomnym, by znaleźć krzaczek. 😅 Te anegdoty dały nam do myślenia. Namiot dachowy to świetna sprawa, ale czy na pewno dla nas?
Wygodne gniazdko na czterech kołach
Alternatywą był nocleg w środku samochodu. Początkowo wydawało nam się to mniej atrakcyjne – bo jak to, śpimy „na parterze”, bez spektakularnych widoków i całej tej otoczki? Jednak im więcej podróżowaliśmy naszym autem, tym bardziej docenialiśmy zalety takiego rozwiązania. Nasz samochód (ochrzczony pieszczotliwie „Nissan Wędrowiec”, bo to poczciwy Nissan Pathfinder R51) stał się czymś w rodzaju mobilnej sypialni na kółkach.
Co przekonało nas do spania w aucie? Przede wszystkim prostota i szybkość. Gdy dojeżdżamy na miejsce późno w nocy albo w strugach deszczu, nie musimy walczyć z rozbiciem obozu. Wystarczy znaleźć w miarę równy kawałek terenu, zatrzymać auto i… właściwie już jesteśmy na miejscu noclegu. Rozkładamy tylne siedzenia, przekładamy bagaże na przednie fotele, wyciągamy materac i śpiwory – i gotowe. Cała operacja zajmuje parę minut, a my możemy wskoczyć prosto do śpiwora bez wychodzenia na zewnątrz. Zero latania po ciemku, zero moknięcia – luksus w swojej prostocie.
Oczywiście, urządzenie wygodnego legowiska w samochodzie wymagało małych modyfikacji. Zbudowaliśmy własnoręcznie platformę do spania – drewnianą nakładkę, dzięki której uzyskaliśmy płaską powierzchnię po złożeniu foteli. Na to piankowy materacyk docięty na wymiar bagażnika, kilka poduszek i koc – i mamy prywatną sypialnię. Przyznamy, że pierwsze noce spędzone w aucie były ekscytujące. To trochę jak biwak w fortecy z koców za dzieciaka, tylko lepszy, bo z centralnym zamkiem i wentylacją 😉.
Skoro mowa o wentylacji – to był kolejny aspekt, o który musieliśmy zadbać. W zamkniętym aucie szybko robi się duszno, a uchylenie okna oznacza zaproszenie dla komarów. Rozwiązaniem okazały się moskitiery na okna mocowane magnesami oraz odrobina sprytu przy zapewnieniu dopływu świeżego powietrza. Dodatkowo zainwestowaliśmy w ogrzewanie postojowe Webasto, które zamontowaliśmy pod maską naszego Nissana. Dzięki niemu chłodne noce nam niestraszne – możemy ogrzać wnętrze auta przed snem, a nawet nastawić timer, by nad ranem przyjemne ciepło nas obudziło. Tego namiot dachowy nam nie zapewni (chyba że ktoś lubi spać z włączonym silnikiem, ale to już inna historia…).
Poczucie bezpieczeństwa to kolejny duży atut spania w aucie. Czuliśmy się bezpieczniej wiedząc, że karoseria oddziela nas od świata zewnętrznego. W regionach, gdzie pojawiają się dzikie zwierzęta albo po prostu gdy zatrzymujesz się na parkingu w mieście, łatwiej zmrużyć oko mając zamknięte drzwi niż tylko cienką warstwę brezentu nad głową. No i nie ukrywajmy – spanie „na dziko” bywa na granicy legalności, a nocowanie wewnątrz auta jest mniej rzucające się w oczy. Z zewnątrz wygląda to po prostu jak zaparkowany samochód, więc ryzyko, że ktoś nas wyrzuci z miejsca postoju, jest mniejsze niż gdybyśmy rozstawili obozowisko z drabinką i namiotem na dachu.
Plusy i minusy obu rozwiązań
Podczas naszych rozmów zaczęliśmy spisywać sobie plusy i minusy obu opcji. Oto kilka najważniejszych, które pojawiły się w dyskusji:
- Komfort spania: Namiot dachowy zapewnia więcej przestrzeni i lepszą wentylację latem. Z kolei wnętrze auta gwarantuje brak wilgoci w razie deszczu i osłonę przed wiatrem. Nam materac w samochodzie w zupełności wystarcza, choć trzeba uważać przy zmianie pozycji – sufit bywa bliżej głowy niż byśmy chcieli 😉.
- Czas rozkładania i pakowania: Rozstawienie namiotu dachowego zajmuje kilka-kilkanaście minut (w zależności od modelu i wprawy), a potem trzeba go złożyć przed ruszeniem w drogę. Spanie w aucie wymaga przygotowania miejsca w środku, ale odpada etap składania obozu – po prostu ruszamy dalej. Dla nas, jako raczej leniwych biwakowiczów, ta wygoda była nieoceniona.
- Koszty: Tutaj przewaga samochodu jest miażdżąca. Za naszą domową konstrukcję do spania zapłaciliśmy może kilkaset złotych (materiał na platformę, materac, moskitiery). Namiot dachowy to wydatek kilku do kilkunastu tysięcy, plus ewentualnie bagażnik dachowy, mocowania, itp. Woleliśmy na początek przeznaczyć budżet na paliwo i przygody, zamiast na sprzęt.
- Elastyczność podróży: Z namiotem na dachu trudniej o spontaniczność typu: „Zatrzymajmy się na obiad, a potem jedziemy dalej”, bo raz rozłożony namiot zniechęca do składania na krótkie przejazdy. Gdy śpimy w środku, nic nas nie powstrzymuje przed zmianą miejscówki o każdej porze – wystarczy przekręcić kluczyk. Ponadto, jeśli trafimy na naprawdę kiepską pogodę w nocy, łatwiej przemieścić auto w osłonięte miejsce, niż zwinąć w pośpiechu mokry namiot.
- Frajda i klimat: Tu namiot dachowy punktuje – jest po prostu efektowny i dawał nam poczucie biwaku z prawdziwego zdarzenia. Fajnie jest wpełznąć po drabince do „pokoju na piętrze” i słuchać odgłosów natury z wysokości. Spanie w aucie jest bardziej przyziemne (dosłownie i w przenośni), ale za to przytulne. Czasem rozkładamy nad tylną klapą naszą markizę, tworząc mały „przedsionek” – to namiastka obozu, którą bardzo lubimy.
Nasz wybór i doświadczenia
Po rozważeniu tych wszystkich aspektów doszliśmy do wniosku, że nie ma jednoznacznego zwycięzcy – oba rozwiązania mają swoje uroki. Mimo to, na obecnym etapie naszych podróży postawiliśmy na spanie w aucie. Dlaczego? Przeważyły praktyczność, koszty i fakt, że lubimy często się przemieszczać. Namiotu dachowego nie przekreślamy – być może kiedyś, przy innej wyprawie lub dłuższym postojowym wyjeździe, wrócimy do pomysłu „sypialni na dachu”. Na razie jednak nasz samochodowy materac wygrywa.
Musimy przyznać, że od kiedy śpimy w środku, zaczęliśmy dostrzegać pewne zabawne strony tego stylu podróżowania. Na przykład odkryliśmy, że organizacja przestrzeni to prawdziwy Tetris – każda rzecz w aucie ma swoje miejsce, bo inaczej w nocy wyląduje nam na głowie. Nauczyliśmy się pakować minimalistycznie i utrzymywać porządek lepiej niż kiedykolwiek (no bo jednak but wciśnięty pod żebro o 2 w nocy motywuje do lepszego ułożenia bagażu następnego dnia 😉). Poranki w samochodzie mają swój urok: wystarczy odsłonić zaparowane okno, by zobaczyć gdzie się obudziliśmy – czasem to parking przy markecie, ale częściej piękna plaża, las albo górska polana. Bez wychodzenia ze śpiwora możemy zaparzyć kawę na palniku turystycznym tuż obok (oczywiście ostrożnie, z dobrą wentylacją!) i podziwiać widoki przez przednią szybę. To nasz mały rytuał, który chyba nigdy nam się nie znudzi.
Podsumowanie: co jest lepsze dla Ciebie?
Czy zatem namiot dachowy jest zbędny? Niekoniecznie. Dla wielu osób to wspaniałe rozwiązanie – daje poczucie wolności, bycia bliżej natury i często bywa symbolem overlandingu. Z kolei spanie w aucie może brzmieć mniej ekscytująco, ale przekonaliśmy się, że potrafi być równie przygodowe i komfortowe na swój sposób. Wszystko zależy od stylu podróżowania i osobistych preferencji.
My wybraliśmy opcję, która pasuje do naszych potrzeb i temperamentu. Lubimy być w ciągłym ruchu, cenimy sobie spontaniczność i prostotę – a do tego jesteśmy trochę leniwi, więc minimalizacja rozstawiania obozu to dla nas zbawienie 😇. Kto inny, nastawiony na dłuższe biwaki w jednym miejscu i klimat campingu, pewnie bardziej doceni namiot na dachu.
Na koniec warto podkreślić: nieważne gdzie śpisz – ważne, że przeżywasz przygodę! Czy to na dachu terenówki, czy na materacu w środku kombi – liczy się droga, widoki za oknem i wspomnienia, które zbierasz. My jesteśmy szczęśliwi, mogąc zasypiać we własnym autku pod rozgwieżdżonym niebem, ale równie mocno kibicujemy tym, którzy każdej nocy wdrapują się do swojego lofty na dachu. Może kiedyś do Was dołączymy!
A póki co, kończymy ten dzień w naszej czterokołowej sypialni, zadowoleni z wyboru. Dobranoc z parkingu na końcu świata – gdziekolwiek on dziś jest – i do usłyszenia w kolejnym odcinku naszej podróżniczej przygody!