Ptak zjada samolot, a do Szwecji zbliża się zima.

Ptak zjada samolot, a do Szwecji zbliża się zima.

Ptak zjada samolot, a do Szwecji zbliża się zima.

Czuję, że zaczynam się budzić. Chyba jestem na promie. Co prawda nie kołysze, ale wyraźnie czuję pomruki i wibracje przenoszone przez stalowy kadłub, generowane przez potężny silnik diesla, pracujący kilka pokładów niżej. Chwilę później do wibracji dołącza melodyjka. Powoli dociera do mnie, że to nie wibracja z maszynowni promu, tylko telefon Marty na stoliku obok łóżka.

Marta zawsze śpi z telefonem obok siebie. Rano walczy z budzikiem, włączając co chwila kolejne drzemki. Zupełnie nie wiem, po co w ogóle nastawia budzik – w rezultacie kilku drzemek i tak budzimy się o tej samej godzinie, co zwykle. Nawet gdyby nie nastawiła alarmu.
Kiedy jednak zamiast budzika dzwoni do Marty ktoś prawdziwy, lubię patrzeć, jak, trzymając telefon w ręku, stara się w kilka sekund obudzić i brzmieć tak, jakby nie dopiero wstała. Ja natomiast poddałem się już dawno. Zostawiam telefon w kuchni. Nawet jeśli ktoś dzwoni, nie wstaję – nigdy nie odbieram przed dziewiątą. Tak mi wygodniej. Ci, którzy wiedzą, nie dzwonią, a ci, którzy nie wiedzą, będą musieli zadzwonić raz jeszcze. Jeśli im naprawdę zależy na rozmowie. Ja nie lubię gadać przez telefon, więc nie czuję straty.

W każdym razie powoli zaczynam rozumieć, że moim domniemanym okrętem jest nasze łóżko. Otwieram oczy i widzę, jak samolot-pająk ciągnie swoją nić w rogu okna. Nicią jest smuga kondensacyjna, a pająkiem – samolot pasażerski, wysoko na niebie. Jedną z niewielu zalet okien połaciowych jest to, że można przez nie patrzeć, leżąc.

Chwilę później samoloto-pająka „zjadł” ptak. To kwestia perspektywy. Obok naszego okna z sypialni jest daszek, na którym często siadają ptaki. I ten ptak – kawka, jak sądzę – śmignął przez mój skrawek świata uchwycony w ramie okna. Pochłonął samolot i wszystko, co się w nim działo. Ludzi, ich plany, cele.

Obok łóżka ziewa nasz pies Boni. Ona ziewa bardzo głośno. Marta uważa, że w ten sposób subtelnie daje nam znać, że czas się budzić. Ja jednak widzę podobieństwo ziewania Boni do mojego. Z tą tylko różnicą, że ja zwykle ziewam koło południa.
Zaraz Boni wgramoli się do łóżka i zażąda porannego czochrania, w zamian za co my zażyczymy sobie buziaczków. Nasza typowa poranna procedura startowa. Marta też już powoli otwiera oczy. Zaraz padnie hasło: „Kawa, kawa?”

Wstaję więc i idę uruchomić ekspres. Po drodze zastanawiam się, gdzie podróżowałem w nocy. Zwykle nie pamiętam snów, ale wiem, że śnię. Podstawiam filiżankę pod ekspres i klikam na wyświetlaczu pozycję „Boskie cappuccino”. Program nosi właściwie nazwę „włoskie cappuccino”, ale jest tak dobre, że nazywamy je po swojemu – boskie.

Ekspres zabawia się w lokomotywę z wiersza Brzechwy – „Stoi i sapie, dyszy i dmucha, Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha” – przygotowując dla nas rytualną poranną kawę. Marta podchodzi i mówi:
– Może do Szwecji? Zaraz po świętach?

Kilka chwil później cała nasza trójka siedzi już w samochodzie. Pojechaliśmy uzbroić Martę w ciepłą kurtkę na zimę.

Zamarzyła nam się Szwecja, znowu zimowa. Tym razem jednak bez celu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *