Zabudowa w samochodzie wyprawowym, robić czy nie? Dla nas to trudna decyzja, może właśnie z tego powodu wciąż jej nie podjęliśmy. Posłuchać drugiego odcinka podcastu o tym jak zacząć podróżować na własnych zasadach, w którym dzielimy się swoimy przemyśleniami na temat zabudowy. Może nasze rozważania będą pomocne dla Ciebie.
Czy warto zainwestować w stałą zabudowę naszego samochodu wyprawowego? To pytanie wraca do nas jak bumerang podczas każdej dłuższej podróży. Od dłuższego czasu zastanawiamy się nad tym dylematem. Dla nas to naprawdę trudna decyzja – i być może właśnie dlatego wciąż jej nie podjęliśmy. W poniższym tekście dzielimy się naszymi przemyśleniami, wątpliwościami oraz anegdotami z drogi na temat posiadania zabudowy w aucie ekspedycyjnym.
Nasze podróżnicze realia bez zabudowy
Na początek trochę kontekstu: jeździmy Nissanem Pathfinderem, który służy nam za dom na kółkach podczas wypraw. Dotychczas nie mamy stałej zabudowy w bagażniku. Wszystko organizujemy przy pomocy skrzynek, toreb i sprytnych upchnięć w wolnych przestrzeniach. Taki system ma swoje zalety – jest elastyczny. Gdy plan się zmienia, możemy łatwo przestawić bagaże, dostosować układ do aktualnych potrzeb. Na przykład kiedy nagle decydujemy się przespać w aucie, wystarczy przerzucić parę toreb na przednie fotele i już mamy prowizoryczne łóżko.
Brak zabudowy nauczył nas też improwizacji. Każda rzecz ma swoje miejsce (przynajmniej teoretycznie 😜), ale życie pokazuje, że podczas podróży i tak wszystko żyje własnym życiem. Czasem czujemy się jak w grze terenowej: gdzie jest latarka?, w której skrzynce schowaliśmy palnik? – takie zagadki rozwiązujemy niemal codziennie. Bywa to męczące, ale stało się częścią naszego podróżniczego rytuału. Z drugiej strony, oglądając filmy innych overlanderów z eleganckimi szufladami i szafkami w bagażniku, czujemy ukłucie zazdrości. Stąd nasza niekończąca się dyskusja: czy zabudowa wyprawowa rozwiązałaby nasze bolączki, czy raczej zabrała odrobinę tej spontanicznej radości z podróżowania?
Zalety posiadania zabudowy
Kiedy wyobrażamy sobie nasz samochód z pełną zabudową, malują się przed nami następujące zalety:
- Lepsza organizacja przestrzeni: Koniec z nurkowaniem w czeluściach bagażnika w poszukiwaniu zgubionego otwieracza do konserw. Szuflady i schowki oznaczają, że każdy przedmiot ma stałe miejsce, łatwo dostępne w kilka sekund. Marzy nam się, by rano móc szybko wyjąć kawiarkę i gaz, nie rozpakowując połowy dobytku.
- Wygodniejsze spanie w aucie: Dobrze zaprojektowana zabudowa może zawierać składane łóżko lub platformę do spania. Nie musielibyśmy już taszczyć materaca i układać go na nierównej powierzchni naszych bagaży. Wystarczyłoby rozłożyć gotowe posłanie i iść spać – brzmi luksusowo, prawda?
- Szybsze przygotowanie obozowiska: Zabudowana kuchnia polowa wysuwana z bagażnika to marzenie każdego głodomora w podróży. Wyciągasz szufladę, a tam kuchenka, garnki, przyprawy – wszystko pod ręką. W takim scenariuszu zagotowanie wody na herbatę podczas postoju trwałoby chwilę. Aktualnie zanim znajdziemy czajnik i kubki, woda w jeziorze potrafi się zagotować szybciej 😅.
- Estetyka i satysfakcja: Nie ukrywajmy, że zabudowany terenowy wóz wygląda profesjonalnie. To trochę jak różnica między biurkiem artysty ze stosami kartek a warsztatem rzemieślnika, gdzie każda śrubka ma swoje miejsce w organizerze. Sama myśl o tym, że moglibyśmy własnoręcznie zbudować naszą zabudowę, jest kusząca – byłby to powód do dumy i świetny temat do opowieści przy ognisku.
Nasze obawy i wątpliwości
Skoro plusów jest tyle, to czemu jeszcze nie zabraliśmy się do roboty? Otóż mamy też sporo obaw i wątpliwościzwiązanych z zabudową:
- Dodatkowa waga: Każda deska, szuflada czy stalowy stelaż to dodatkowe kilogramy. Nasz Pathfinder i tak dźwiga już sporo (wyposażenie kempingowe, zapas wody, narzędzia). Boimy się, że po zabudowie auto przytyje na tyle, że odczuje to zawieszenie i… nasz portfel na stacji benzynowej. Większa masa to wyższe spalanie i gorsze właściwości terenowe. Czy wygoda jest tego warta?
- Utrata elastyczności: Teraz możemy dowolnie przepakować bagażnik, dostosować go do nietypowego ładunku lub zmieniających się planów. Stała zabudowa oznacza stały układ – trudno będzie przewieźć coś większego, nieprzewidzianego. Przykładowo, bez zabudowy możemy zdecydować spontanicznie, że zabieramy z podróży pamiątkowy pień drzewa (tak, takie pomysły też nam przychodzą do głowy 🙃). Z zabudową byłoby to niemożliwe albo bardzo utrudnione.
- Koszty i czas: Gotowe systemy zabudowy potrafią kosztować majątek, a budowanie własnoręcznie też nie jest darmowe – płyty, prowadnice, śruby, materace… wszystko się sumuje. Do tego czas na projekt i montaż. Zamiast spędzać weekend w terenie, spędzimy go w garażu, przeklinając źle wymierzone sklejki. A co, jeśli po zbudowaniu okaże się, że coś zaprojektowaliśmy nie tak? Poprawki też pochłoną czas i pieniądze.
- Czy na pewno tego potrzebujemy? To pytanie wraca najczęściej. Nasze obecne rozwiązanie, choć chaotyczne, działa. Mamy za sobą długie wyjazdy bez zabudowy i żyjemy, ba – mamy się świetnie! Czasem dochodzimy do wniosku, że może cały urok naszych wypraw tkwi właśnie w tej drobnej dzikości i niewygodzie. W końcu to, co najciekawsze, często dzieje się, gdy rzeczy nie idą idealnie gładko. Czy uporządkowane szuflady nie odbiorą nam przypadkiem części przygody?
Głos rozsądku kontra zew przygody
Podczas naszych rozmów często zderzają się dwa głosy. Pierwszy to głos rozsądku (nazwijmy go dla żartu „inżynierem porządku”), który mówi: „Zróbcie tę zabudowę, skończy się bałagan, wszystko przyspieszy, a wasze plecy podziękują za ergonomię!”. Drugi głos to romantyk podróży, który szepcze: „Zostaw tak jak jest. Przecież kochacie tę spontaniczność. Każda wyprawa to przygoda właśnie dlatego, że nie wszystko jest poukładane jak w pudełeczku.”.
Przytoczę tu krótką anegdotę obrazującą ten konflikt. Podczas ostatniej wyprawy w góry stołowe zaparkowaliśmy nad rzeką, by zrobić sobie obiad. Zanim odkopaliśmy palnik gazowy i patelnię spod sterty ubrań i jedzenia, minęło dobrych kilkanaście minut. W międzyczasie odwiedziła nas ciekawska krowa z pobliskiego pastwiska – chyba zwabił ją zapach naszej kiełbasy. Gdybyśmy mieli zabudowę, posiłek byłby gotowy zanim krowa w ogóle zdążyłaby podejść! Wtedy spojrzeliśmy na siebie z myślą: „No, zabudowa by się przydała.” 😅.
Z kolei innym razem, podczas spontanicznego wypadu nad morze, okazało się, że możemy zabrać na kemping znajomych, których spotkaliśmy po drodze. Dzięki temu, że nie mieliśmy stałych mebli w bagażniku, udało nam się upchnąć dodatkowy namiot, dwie torby i deskę surfingową! Głos romantyka triumfował: „Widzicie, gdyby bagażnik był zabudowany po sufit, nie moglibyście sobie pozwolić na taką spontaniczność.”.
No to jak – robić czy nie?
Jeśli oczekujecie jednoznacznej odpowiedzi, to niestety jeszcze jej nie mamy. Nasza dyskusja o zabudowie trwa i pewnie potrwa do momentu, aż albo a) znajdziemy idealne rozwiązanie, które godzi ogień z wodą (czyli porządek z przygodą), albo b) doigramy się takiej chaos-przygody, po której następnego dnia zamówimy sklejkę i zaczniemy budować szuflady 😉.
Na razie przyjęliśmy strategię małych kroków. Testujemy różne prowizoryczne rozwiązania: a to dodatkowa półka zorganizowana z rozkładanej skrzynki, a to wysuwana platforma z drewnianych listew na czas wyjazdu i demontowana po powrocie. Sprawdzamy, co nam najbardziej ułatwi życie, a co jest zbędnym gadżetem. Być może okaże się, że wystarczy połowiczna zabudowa – np. tylko system szuflad, bez stałego łóżka – aby zachować równowagę między ładem a swobodą.
Podsumowując, zabudowa w samochodzie wyprawowym to świetna sprawa, ale tylko pod warunkiem, że jest dopasowana do stylu podróżowania właścicieli. My wciąż siebie w tym temacie poznajemy. Mamy nadzieję, że nasz mały brainstorm z wami przybliżył was do własnej odpowiedzi na to pytanie, jeśli też się nad tym zastanawiacie. A jeśli macie podobne dylematy lub – lepiej – doświadczenia z własnymi zabudowami, chętnie przeczytamy o nich w komentarzach. Może cudza perspektywa pomoże nam w końcu podjąć decyzję?
Na razie ruszamy w kolejną drogę z naszym kontrolowanym bałaganem na kółkach. Kto wie, może następnym razem wrócimy już jako dumni posiadacze idealnie zorganizowanego wozu? Albo wręcz przeciwnie – utwierdzeni, że „skoro coś nie jest zepsute, to nie naprawiaj”. Życie (szczególnie to w podróży) bywa przewrotne, więc czas pokaże!
Do zobaczenia na szlaku – bez względu na to, czy wasze graty jeżdżą w szufladach, czy pod gołym niebem w bagażniku.😊