Początek jesieni nad jeziorem – Sławica, Wielkopolska

Początek jesieni nad jeziorem – Sławica, Wielkopolska

Sójki kłócą się na naszym drzewie. Nie wiem o co, pewnie o kolejny plan na zamorską wyprawę. Za naszym domkiem kajak ocieka poranna rosą. Siedzimy na pomoście i pijemy naszą rytualną kawę, na dzień dobry. W pobliskiej trzcinie buszuje drobniutki ptak trzciniak, hałasuje przy tym jak mały bóbr. Słońce ładnie oświetla wodę, na której kaczki nurkują, kaczym sposobem wystawiając swoje pierzaste kupry ku słońcu. Przypominając nam tym samym, że mamy w planach wybrać się do dobrze ocenianej, odległej o 12 km restauracji, której specjalnością jest kaczka właśnie. Podają tam również czerninę, czyli czarną polewkę. Typowo polska zupa, której Marta jeszcze nigdy nie jadała, ja próbowałem tylko raz. Miałem mieszane uczucia. Warto więc przekonać się ostatecznie, dobre to czy nie. 

W domku suszą się pierwsze w tym roku grzyby. Z wczorajszego spaceru po lesie.  Nasz mikroskopijnych rozmiarów zamrażalnik jest już pełny. Wczoraj smażyliśmy złowione płotki. Marcie tęskniło się za smakiem z dzieciństwa. Rybi drobiazg usmażony na chrupko. Takie trochę rybie chipsy. Wyszły idealnie.

Jak na wrzesień pogoda dopisuje wyjątkowo. Codziennie chodzimy się kąpać. Woda tak ciepła, że nawet ja wchodzę bez ociągania. Marta jak to Marta, zawsze wejdzie do wody. Trochę popływa potem sobie w niej “wisi” beztrosko.

Wieczorami siedzimy przy ogniu. Siedzimy i nic nie robimy. Kilka dni temu zawiesiliśmy między domkiem a naszym drzewem girlandę świetlną. Jest więc nastrojowo. Z jednym tylko wyjątkiem. Światełka rzucają na białą elewację jakiś dziwnie kuszący – dla szerszeni – blask. Co wieczór przylatuje jeden, by pół przytomny, jakby leciał na tak zwanym “rdzeniu”, bez udziału własnej woli. Po prostu ciałko mu leci do poświaty, a on jakby spał sobie w tym ciałku. Walczymy potem z tym szerszeniem.  Dobre z pół godziny. Najczęściej uchodzi z życiem. Jednego jednak rozciapaliśmy o ścianę. Marta się ich boi. Zresztą latają tak chaotycznie, że nie wiadomo jaki mają plan. Jeśli w ogóle jakiś mają. Zachowują się jakby jednak nie miały. I to wydaje się najbardziej prawdopodobne.

Ale to dopiero wieczorem. Teraz jest rano. Siedzimy na pomoście, pijemy kawę z mlekiem, gapimy się na jezioro. Pies leży obok nas i też się gapi. Jemu też ten widok co rano, się nie nudzi.

Chwilę później Marta z Boni pójdą na spacer. Z którego znowu wrócą z koszem pełnym grzybów. Co my zrobimy z tymi grzybami. Niby się zastanawiam ale w głowie już układam plan na kolejne danie. Na razie na podium są kapelusze smażone na żeliwnej patelni, bezpośrednio na ogniu naszego koksownika.

Potem łąką koło nas przejdzie sąsiadka z Kają, koleżanką Boni. Boni mimo, że właśnie wróciła ze spaceru, z wywieszonym językiem. Zbierze jeszcze trochę sił na brykanie z Kają w schnącym sianku. Znowu zacznie robić się gorąco. Taka jesień w tym roku w Wielkopolsce. “Dolce far niente” jak mówią Włosi, czy słodkie nicnierobienie lub miłe próżnowanie.

Na oddalonym o około dwadzieścia kilometrów poligonie w Biedrusku, wojsko prowadzi ćwiczenia z ostrym strzelaniem i pozorowaniem pola walki. Przyzwyczailiśmy się do tych stłumionych serii wystrzałów co jakiś czas. Tylko myśl, że zaledwie tysiąc sześćset kilometrów stąd, te strzelanie nie jest pozorowane, jest przerażająca. 

Mniej więcej w połowie tej odległości, ale już po drugiej stronie kreski na mapie. Mieszka Sasza z Tetianą. Śniło mi się wczoraj , że wpadli z niezapowiedzianą wizytą. Sasza stanął w drzwiach naszego mieszkania, z tym swoich uśmiechem jak z żurnala. A ja byłem zły, że nie dał znać wcześniej. Zrobilibyśmy jakieś większe zakupy. Bo u nas w lodówce, jak zawsze zresztą, pustki. – Grzyby będziemy jeść to tej twojej horiłki – powiedziałem mu w tym śnie. 

Wiem, że to nie możliwe. Sasza nie może wyjechać z kraju. Jest na liście rezerwistów. I zaraz przypomina mi się nasza ostatnia rozmowa. Pytał o plany na wakacje. Wspominałem mu o naszej wyprawie do Albanii, że nie możemy ustalić, z resztą ekipy, jakiejś konkretnej marszruty. Pamiętam, że w chwili gdy wypowiadałem te słowa, w mojej wyobraźni pojawił się obraz smutniejącego Saszy. Dodałem więc – Zobacz jakie odmienne mamy rzeczywistości. Na co Saszka – No tak, u nas możesz się tylko zastanawiać, na jaki odcinek frontu trafisz – dorzucił, z typowym dla siebie poczuciem humoru. 

Tymczasem tu u nas, taflę jeziora przeszywa błystek na szczupaka, w szuwarach inny rybak złorzeczy na płotkę, że zajęła haczyk przeznaczony dla karpia. Do pomostu podpływają dwa łabędzie. Zdecydowanie bardziej wolę swoje słodkie nieróbstwo. Zagraża mi co najwyżej, nieuchronnie zresztą, koniec urlopu. Taki to początek jesieni, nad jeziorkiem w Wielkopolsce. Za dwa dni wracamy na nasz Dolny Śląsk. Ale tylko na chwilę. Załatwimy sprawy wymagające fizycznej obecności i wrócimy tu znowu. Popracować w spokoju i patrzeć jak rozwija się jesień.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *