Pogawędki z psem. Pitagoras, Newton, Prezes i kaczka z zębami wegetarianina zaciśniętymi na szyi.

Pogawędki z psem. Pitagoras, Newton, Prezes i kaczka z zębami wegetarianina zaciśniętymi na szyi.

U nas w domu panuje chyba realizm magiczny. Przypuszczalnie wszyscy ludzie żyjący z psem pod jednym dachem, mówią do niego. My  jednak rozmawiamy z naszym psem Boni. To znaczy on jest swój i tylko swój, żyjemy razem i dlatego mówimy o nim. A dokładnie o niej, że jest naszym psem. Boni uważa natomiast nas za swoich ludzi. I tak jest dobrze. Nie mamy wzajemnych pretensji, jeśli ktoś powie o kimś, że jest jego. To po prostu taki zwrot retoryczny.

Nie pamiętam dokładnie kiedy to było. Wiem, że stosunkowo niedawno. Pamiętam natomiast dokładnie gdzie. W naszej leśnej, niby wiosce, będącej w istocie spółdzielnia działkową „Leśna Polana”. To nie jest duża społeczność i dobrze, bo my, w gruncie rzeczy jesteśmy raczej dzikusami, samotnikami. Chowamy się tam przed światem zewnętrznym, gdy tylko nam przyjdzie na to ochota. Czyli dość często. 

Członkowie tej małej społeczności wiedzą, że my to my. A my wiemy, że oni to oni. Choć tylko z grubsza wiemy kto jest kto. Ale jeśli już to bez szczegółów.

Każda organizacja musi mieć prezesa. Więc i my, w „Leśnej Polanie” mamy prezesa. Bez Prezesa byłby chaos. W zasadzie i tak jest, bo każdy robi co chce ale przynajmniej wiemy, kto jest prezesem. On nam nie przeszkadza w anarchicznym funkcjonowaniu. A my jemu w byciu Prezesem. Jak zwoła zebranie, bo Prezes przecież musi coś robić, na przykład zwoływać zebrania, to ludzie zamierzają przyjść. Chyba, że maja coś lepszego do roboty. Wtedy nie przychodzą. I dlatego na tych zebraniach jest zwykle garstka ludzi. 

My też staramy się udzielać dla naszej społeczności. To chyba były ze dwa razy, z tego co pamiętam. Któregoś dnia Prezes przyszedł bezpośrednio do nas i mówi – Nikt w zasadzie was tu nie zna i wy nikogo nie znacie. Zostaniecie członkami komisji, która wyłoni  zwycięzców – właścicieli działek w takich to a takich kategoriach. Do tej pory zawsze wygrywał jeden i ten sam, bo wszyscy go znają. A jak wy wskażecie zwycięzców to nikt nie będzie miał pretensji, że po znajomości. Bo przecież wy tu nikogo nie znacie. 

Żelazna w sumie logika argumentacji, trzeba przyznać. No bo jak Prezes mówi, że nikogo nie znamy, to nie może być inaczej. Nie było wyjścia, więc się zgodziliśmy. Zresztą on nie pytał nas o zgodę, tylko nas wytypował.

Innym razem, w ramach czynu społecznego. Grabiliśmy parking, i wynosiliśmy z niego szyszki do lasu. Czy coś w tym stylu, co pomogło naszej społeczności.

Boni natomiast ma znacznie szersze kontakty. Chodzi czasami odwiedzać innych działkowców. Pogadają chwilę i oni ją częstują karkówką albo kiełbasą z grilla, z która wraca sobie na naszą działkę. Ci nasi sąsiedzi bardzo ją muszą lubić, że ją tak zawsze mięsem ugoszczą.

Co do zasady jednak nasza trójka poświęca czas na wyborne milczenie i po prostu bycie ze sobą albo na jakieś dyskusje podczas spaceru. Na różne tematy. Spacerujemy w różnych konstelacjach, w trójkę, dwójkę a w pojedynkę chodzi tylko Boni.

Któregoś dnia poszliśmy na spacer, dookoła działek, lasem.  Szliśmy i opowiadaliśmy naszemu psu o pitagorejsko-manicheistycznym podłożu europejskiej idei wegetarianizmu. O idei wędrówki dusz u pitagorejczyków i dualizmie dusz w manicheizmie. 

Pitagoras większości ludzi kojarzy się z czasami udręki na lekcjach fizyki. Jednakże był twórcą doktryny filozoficzno-religijnej, o czym może nie wszyscy wiedzą. Nasz pies nie ma uprzedzeń względem Pitagorasa, bo nie chodził do szkoły. Nie miał lekcji fizyki, coś jednak o niej wie. Na przykład o panu Newtonie i jego trzeciej zasadzie dynamiki. Będąc w kajaku siedzi grzecznie, nie kołysze. Nawet jak widzi kaczkę na wodzie. Wie, że każdej akcji towarzyszy reakcja równa co do wartości i kierunku, lecz przeciwnie zwrócona. 

No więc okrążaliśmy naszą niby wioskę od strony okalającego ją lasu. Boni twierdziła, że wszystko rozumie, że idea wegetarianizmu wiąże się z koncepcją systemu pitagorejskiego. Dopytywała o jakieś bardziej zagmatwane kwestie. My zajadliśmy się winogronami, opędzlowaliśmy właśnie płot któregoś z sąsiadów. Od zewnętrznej oczywiście strony. Pies zarzekał się, że przechodzi na wegetarianizm i też chciał tych winogron. Zdawał się nawet nas już przekonywać do swojego wegetarianizmu. Szczególnie kwestia wędrówki dusz go zaciekawiła. Twierdził nawet, że w kolejnym życiu zostanie księgowym. Będzie mógł sprawnie zliczyć dzienną ilość otrzymanych smaczków. Ja przekonywałem go do  wyboru zawodu prawnika. Też nudny ale płynące z niego profity wydają się o niebo lepsze. 

Wychodzimy na ostatnią prostą naszego spaceru. Mijamy kolejną działkę kolejnego  sąsiada. Przez otwarta furtkę widzimy, że rozmawia z drugim, swoim bezpośrednim sąsiadem Adamem. Siedząc w cieniu drzewka owocowego przy stoliku. I nagle naszym oczom ukazują się dwie śnieżno białem kaczki chodzące po łączce przy lasku. Ja przez chwilę pmyślałem, że mam jakieś zwidy. Co tu robią kaczki. Przecież to wieś jest czysto teoretyczna. Tutaj co najwyżej pomidory ludzie uprawiają. Walczyłem w głowie z tym co widzę. Marty głowa też najwyraźniej zajęta była rozpracowaniem tego co widzi. A Boni, wykazując się refleksem, pobiegła do kaczek.

Kaczki, co zrozumiałe w tej sytuacji, wpadły w popłoch i zaczęły uciekać. Boni nie ma zbyt wielu zasad ale zasadę, że jak coś ucieka to trzeba gonić, akurat ma. Zaczął się ogólny rwetes. W którymś momencie kaczki, uciekając w popłochu, skierowały się w nasza stronę. Przyjęliśmy z Martą pozycję do łapania. Wiecie tyłek w tyle, tłów lekko pochylony i rozłożone ramiona.  W założeniu, że kaczki przebiegną koło nas, a my pochwycimy Bońkę. Choć to były sekundy, pościg trwał jak w zwolnionym tempie. I już widziałem jak pies przechyla łeb i rozdziawia paszczę żeby chwycić za szyję kaczki. Szyja kaczki jest najbardziej „chwytawym” miejscem w całym stworzeniu.

Oczami wyobraźni widziałem też przyszłość, jak stoję przy bankomacie, z przyłożona do skroni odgryzioną głową kaczki. A trzymający ją w ręce sąsiad dyktuje mi kwotę, którą mam podjąć na zasadzie odszkodowania. Gdy przez furtkę obok, porzuciwszy rozmowę, o czymś na pewno ważnym, wybiega Adam właściciel drobiu i widząc nas w pozycji do łapania krzyczy –  Co wy robicie! – na co Marta, dalej próbując złapać psa, z przekorą odpowiada pytaniem –  Ratujemy twoje kaczki?

Sytuacja zrobiła się, powiedziałbym podbramkowa. Czas był najwyższy by porzucić wszelkie sentymenty. Użyć „żelaznego odwołania”, komunikatu, na który pies powinen stanąć w miejscu jak wryty. Dość powiedzieć, że nie odbyło się to podręcznikowo ale w końcu jednak Bońka odpuściła. Zaprzestała pościgu.

Krzyknęliśmy do sąsiada, że bardzo go przepraszamy, on poddenerwowany odkrzyknął – Nie ma sprawy! I się rozeszliśmy w swoje strony.

Nadszedł czas na pogawędkę z psem. Bonu tłumaczyła się, że w tej konkretnej chwili bardziej przekonał ją manicheizm. Że każdy kontakt duszy z materią jest zły … i, że dusze są dwie, dobra i zła, i tak dalej.

Tymczasem szybkim krokiem zmierza ku nam sąsiad Adam. Ten od kaczek. Oj, pomyślałem, to nie koniec tej historii. 

Sąsiad przyszedł przeprosić, że tak się na nas wydarł. Gdy wybiegł i zobaczył nas pochylonych nad kaczkami, pomyślał, tak na szybko, że chcemy je ukraść. Nie zwrócił uwagi, że my to my. My przeprosiliśmy jego, że nikt z naszej trójki nie spodziewał się kaczek na polance pod lasem, że to nas zaskoczyło. On, że ma dwie i czasami je wypuszcza. I była to w sumie pogawędka. Trochę śmiechu do tego.  A na koniec, odchodząc od płotu, nasz sąsiad rzucił w kierunku psa – A ciebie to ja znam, to ty ukradłaś Prezesowi kaszankę!

Wydało się. Boni nie jest wyczekiwanym i docenianym przez społeczność uczestnikiem grillowych pogawędek. Ona jest łowcą okazji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *